Ostatnio dołączył do mnie w Wietnamie mój
kolega z Krakowa, Adam. Przemieściliśmy się na północ kraju, żeby przejechać
jedną z najtrudniejszych, ale zarazem najpiękniejszych tras w Wietnamie tzw. Ha
Giang extreme loop (ok. 350 km). Wszyscy wokół odradzali mi tę wyprawę, pukali
się w głowę i mówili, że nawet dla lokalsów jest sporym wyzwaniem, szczególnie
w zimie. Ale przecież nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała…
Zupełnie nieprzygotowani, nie do końca
świadomi tego co nas czeka, wypożyczyliśmy dwa skutery i wyruszyliśmy w drogę.
Połowę pierwszego dnia, czyli ok. 50 km
przejechaliśmy całkiem sprawnie, ale później zaczęły się przygody… Poza zimnem i
mżawką, która zdecydowanie utrudniała jazdę, pojawiła się jeszcze mgła. Na tyle
gęsta, że nie byłam w stanie zobaczyć, co jest kilka metrów przede mną. Mało
tego, trasa prowadziła przez górskie tereny i często miała spadek terenu co
najmniej 10%. Nie wspominając już o tym, że miejscami była przerażająco wąska,
a samochody osobowe i ciężarówki mijały nas na grubość lakieru.
W trakcie podróży nie za specjalnie się
spieszyliśmy, robiliśmy sporo postojów, na kawę, na herbatę, na lunch, na
zdjęcia i nie wiedzieć kiedy, zleciał nam prawie cały dzień. Ok. godziny 17.30,
zaczęło robić się zupełnie ciemno, a my byliśmy jakieś 20 km od miejscowość
docelowej. Jechałam już na ostatnich oparach paliwa i nie widziałam niemalże
nic. Do stacji benzynowej było jeszcze daleko, ale po drodze znaleźliśmy gospodarstwo,
w którym kupiliśmy benzynę. Chociaż teraz już nie jestem pewna, co to było, bo
od tamtego momentu prowadziło mi się dużo gorzej i czułam, że coś jest nie tak.
Po kilku minutach od zatankowania, zgasł mi
silnik, straciłam panowanie nad kierownicą i zaliczyłam pierwszy w życiu upadek
na skuterze. Czułam okropny ból od przygniecenia, ale musiałam szybko się
podnieść, bo z naprzeciwka jechały tiry i nawet nie było miejsca ani czasu na
rozczulanie się nad sobą. Wstałam. Przejechałam
kolejne kilkanaście metrów i znów upadłam. Wtedy czułam, że ta podróż nie
skończy się dobrze. Ale nie było już odwrotu... Staliśmy w ciemności, pośrodku
niczego i musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać.
Trzęsłam się z
zimna. Było ciemno, a ból po upadkach nasilał się coraz bardziej. Droga wiła
się bez końca i każdy zakręt stawał się coraz większym wyzwaniem. Wtedy czułam,
że się poddałam. Bardzo chciałam skończyć tą drogę, ale już nie mogłam. Kilka sekund później straciłam panowanie nad
kierownicą i na ostrym zakręcie, przy próbie zahamowania, uderzyłam w barierkę.
Nie wiem do końca, jak do tego doszło. Pamiętam tylko, że oślepiały mnie jadące
auta, było ciemno i ślisko. Kiedy usłyszałam dźwięk zderzenia skutera, wiedziałam,
że ta chwila, zostanie ze mną na całe życie. Ale jedyne co się wtedy liczyło
to, że dalej byłam po właściwej stronie balustradki i fakt, że mogłam wstać.
Przypomniało się wtedy,
że we wszystkich filmach te momenty wyglądają tak patetycznie. Bohaterowi
przelatują przed oczami ważne sytuacje z życia, bliskie osoby, ulubione miejsca.
A jedyne co ja widziałam
to absolutna ciemność.
***
W takich sytuacjach zastanawiam się po jaką
cholerę ciągnie mnie do takich miejsc, dlaczego zawsze stawiam sobie tak trudne
wyzwania, którym często nie jestem w stanie podołać. Co ja chcę sobie
udowodnić? Przecież mogłabym teraz siedzieć w wygodnym biurze, popijać kawę,
skończyć pracę o 16 i bezpiecznie wrócić do domu. A tymczasem narażam
swoje życie, dźwigam ogromny plecak i walczę z bólem po upadkach. I po co? Po
co mi to wszystko?
Ha Giang extreme loop był dla mnie trudną życiową
lekcją, dużo trudniejszą niż się spodziewałam. Nie wszystko poszło po mojej
myśli i chyba pierwszy raz w życiu poczułam się tak mała i bezsilna wobec
otaczającego mnie świata.
Nie piszę tego wszystkiego, żeby zniechęcić
Was do przejechania tej drogi. Ani żebyście mówili jakim beznadziejnym kierowcą
jestem albo jacy jesteśmy głupi, że nie rozplanowaliśmy tej trasy dobrze. Piszę
to po to, żebyście byli świadomi, że podróż to nie tylko piękne krajobrazy i
beztroskie leżenie na plaży. To również trudne momenty, w których masz ochotę
usiąść i się rozpłakać. To sytuacje, o których niewiele się mówi, bo nie jest
łatwo przyznać się do tego, że coś poszło nie tak. Dużo łatwiej chwalić się osiągnięciami i
pokazywać zdjęcia spektakularnych zachodów słońca. Ale w podróży, tak jak w
codziennym życiu, te piękne chwile, przeplatają się z kryzysowymi momentami…
Najważniejsze to umieć docenić zarówno jedne, jak i drugie oraz wyciągnąć
wnioski na przyszłość.
Brak komentarzy