INSTAGRAM

INSTAGRAM
INSTAGRAM

TRAVELS

TRAVELS
TRAVELS

E-BOOK

E-BOOK
FASHION

Jak prawie umarłam w Wietnamie


Ostatnio dołączył do mnie w Wietnamie mój kolega z Krakowa, Adam. Przemieściliśmy się na północ kraju, żeby przejechać jedną z najtrudniejszych, ale zarazem najpiękniejszych tras w Wietnamie tzw. Ha Giang extreme loop (ok. 350 km). Wszyscy wokół odradzali mi tę wyprawę, pukali się w głowę i mówili, że nawet dla lokalsów jest sporym wyzwaniem, szczególnie w zimie. Ale przecież nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała…

Zupełnie nieprzygotowani, nie do końca świadomi tego co nas czeka, wypożyczyliśmy dwa skutery i wyruszyliśmy w drogę.


Połowę pierwszego dnia, czyli ok. 50 km przejechaliśmy całkiem sprawnie, ale później zaczęły się przygody… Poza zimnem i mżawką, która zdecydowanie utrudniała jazdę, pojawiła się jeszcze mgła. Na tyle gęsta, że nie byłam w stanie zobaczyć, co jest kilka metrów przede mną. Mało tego, trasa prowadziła przez górskie tereny i często miała spadek terenu co najmniej 10%. Nie wspominając już o tym, że miejscami była przerażająco wąska, a samochody osobowe i ciężarówki mijały nas na grubość lakieru.

W trakcie podróży nie za specjalnie się spieszyliśmy, robiliśmy sporo postojów, na kawę, na herbatę, na lunch, na zdjęcia i nie wiedzieć kiedy, zleciał nam prawie cały dzień. Ok. godziny 17.30, zaczęło robić się zupełnie ciemno, a my byliśmy jakieś 20 km od miejscowość docelowej. Jechałam już na ostatnich oparach paliwa i nie widziałam niemalże nic. Do stacji benzynowej było jeszcze daleko, ale po drodze znaleźliśmy gospodarstwo, w którym kupiliśmy benzynę. Chociaż teraz już nie jestem pewna, co to było, bo od tamtego momentu prowadziło mi się dużo gorzej i czułam, że coś jest nie tak.

Po kilku minutach od zatankowania, zgasł mi silnik, straciłam panowanie nad kierownicą i zaliczyłam pierwszy w życiu upadek na skuterze. Czułam okropny ból od przygniecenia, ale musiałam szybko się podnieść, bo z naprzeciwka jechały tiry i nawet nie było miejsca ani czasu na rozczulanie się nad sobą.  Wstałam. Przejechałam kolejne kilkanaście metrów i znów upadłam. Wtedy czułam, że ta podróż nie skończy się dobrze. Ale nie było już odwrotu... Staliśmy w ciemności, pośrodku niczego i musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać.

Trzęsłam się z zimna. Było ciemno, a ból po upadkach nasilał się coraz bardziej. Droga wiła się bez końca i każdy zakręt stawał się coraz większym wyzwaniem. Wtedy czułam, że się poddałam. Bardzo chciałam skończyć tą drogę, ale już nie mogłam.  Kilka sekund później straciłam panowanie nad kierownicą i na ostrym zakręcie, przy próbie zahamowania, uderzyłam w barierkę. Nie wiem do końca, jak do tego doszło. Pamiętam tylko, że oślepiały mnie jadące auta, było ciemno i ślisko. Kiedy usłyszałam dźwięk zderzenia skutera, wiedziałam, że ta chwila, zostanie ze mną na całe życie. Ale jedyne co się wtedy liczyło to, że dalej byłam po właściwej stronie balustradki i fakt, że mogłam wstać.

Przypomniało się wtedy, że we wszystkich filmach te momenty wyglądają tak patetycznie. Bohaterowi przelatują przed oczami ważne sytuacje z życia, bliskie osoby, ulubione miejsca.
A jedyne co ja widziałam to absolutna ciemność.


***

W takich sytuacjach zastanawiam się po jaką cholerę ciągnie mnie do takich miejsc, dlaczego zawsze stawiam sobie tak trudne wyzwania, którym często nie jestem w stanie podołać. Co ja chcę sobie udowodnić? Przecież mogłabym teraz siedzieć w wygodnym biurze, popijać kawę, skończyć pracę o 16 i bezpiecznie wrócić do domu. A tymczasem narażam swoje życie, dźwigam ogromny plecak i walczę z bólem po upadkach. I po co? Po co mi to wszystko?

Ha Giang extreme loop był dla mnie trudną życiową lekcją, dużo trudniejszą niż się spodziewałam. Nie wszystko poszło po mojej myśli i chyba pierwszy raz w życiu poczułam się tak mała i bezsilna wobec otaczającego mnie świata.


Nie piszę tego wszystkiego, żeby zniechęcić Was do przejechania tej drogi. Ani żebyście mówili jakim beznadziejnym kierowcą jestem albo jacy jesteśmy głupi, że nie rozplanowaliśmy tej trasy dobrze. Piszę to po to, żebyście byli świadomi, że podróż to nie tylko piękne krajobrazy i beztroskie leżenie na plaży. To również trudne momenty, w których masz ochotę usiąść i się rozpłakać. To sytuacje, o których niewiele się mówi, bo nie jest łatwo przyznać się do tego, że coś poszło nie tak.  Dużo łatwiej chwalić się osiągnięciami i pokazywać zdjęcia spektakularnych zachodów słońca. Ale w podróży, tak jak w codziennym życiu, te piękne chwile, przeplatają się z kryzysowymi momentami… Najważniejsze to umieć docenić zarówno jedne, jak i drugie oraz wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Brak komentarzy