Zaczęło się dość niewinnie…
Kiedy przyleciałam z Bangkoku na wyspę Koh
Samui poczułam delikatny ból pleców. Pomyślałam, że to zwykłe zmęczenie spowodowane dźwiganiem plecaka i wykończona po podróży szybko zasnęłam. Przebudziłam
się około 2 w nocy z nasilającym się bólem, promieniującym w okolicach żeber.
Nie wiedziałam do końca, co się ze mną dzieje. Zażyłam leki przeciwbólowe i zasnęłam
ponownie. Kiedy obudziłam się nad ranem, było już tylko gorzej… Ledwo wstałam z
łóżka, miałam problemy z oddychaniem i ogólnie czułam się tragicznie.
W Polsce był wtedy środek nocy, więc wiedziałam,
że jestem zdana sama na siebie. Zaczęłam kontaktować się z moim
ubezpieczycielem. Pech chciał, że w trakcie rozmowy skończyły mi się minuty na
moim tajskim numerze, a z polskiego nie wiedzieć czemu, nie mogłam wykonać
żadnych połączeń. Na żadne maile nie odpisywali. Całe szczęście, że moja
bratanica odczytała wiadomość i natychmiast się z nimi skontaktowała. Po
jakiś 2h dostałam informację, że mam już opłaconych wszystkich
lekarzy, ale do szpitala muszę przyjechać sama. Zaniemówiłam. Świetnie… Sama…Z
niemiłosiernym bólem…Na wyspie, na której niemal wszyscy poruszają się
skuterami, a znalezienie taksówki poza lotniskiem i portem, graniczy z cudem.
Miałam więc 2 wyjścia – wypożyczyć skuter albo znaleźć kogoś, kto mnie tam
zawiezie.
W pośpiechu spakowałam dokumenty i
najpotrzebniejsze rzeczy, już miałam wychodzić z mieszkania, kiedy usłyszałam
pukanie do drzwi. Okazało się, że to właściciel, który chciał mi przekazać
dodatkowy komplet kluczy. Kiedy zobaczył w jakim jestem stanie, bez
zastanowienia zaoferował podwiezienie do szpitala i po ok. 30 minutach
dotarliśmy do Bangkok Samui Hospital.
Ból nasilał się z minuty na minutę i miałam
trudności z udzieleniem odpowiedzi nawet na najprostsze pytania lekarzy. Mimo wszystko czułam, że jestem otoczona życzliwymi i profesjonalnymi ludźmi. Od razu podano
mi zastrzyki przeciwbólowe, zrobiono wszystkie badania i poddano leczeniu.
Do tej pory nie wiem do końca, co mi dolega. Z tego co zrozumiałam to doszło do
naderwania mięśni, prawdopodobnie podczas dźwigania plecaka i wszystkie zabiegi
m.in. ultradźwięki i stymulacja elektryczna mają na celu ich regenerację. Niestety
leczenie tego typu urazów wymaga czasu i wychodzi na to, że będę musiała zostać tu znacznie dłużej niż planowałam. Na dodatek złapałam jakąś infekcję i
przez tydzień muszę zażywać antybiotyk.
Ta sytuacja pokrzyżowała większość moich
planów w Tajlandii. Prawdopodobnie nie będę mogła zrobić kursu nurkowania na
Koh Tao, wspiąć się na najwyższe szczyty w okolicach Chiang Mai czy biegać po cudownych, tajskich plażach. Mimo tego
jestem wdzięczna za to doświadczenie, bo otworzyło mi oczy na kilka spraw,
którymi chciałam się z Wami podzielić.
- Zdrowie nie jest nam dane na zawsze. Niby oczywistość, a dla mnie niczym odkrycie Ameryki. Ostatni raz w szpitalu byłam prawie 26 lat temu…czyli dokładnie po moich narodzinach. Od tamtej pory nie miałam większych problemów zdrowotnych, a szpitale omijałam szerokim łukiem. Nawet do głowy mi nie przyszło, że pewnego dnia mogę tu wylądować. Ta sytuacja pozwoliła mi docenić mój stan zdrowia i uporządkować życiowe priorytety.
- Dziękuj za to co masz i celebruj każdy moment, bo nigdy nie wiesz jak długo będzie trwał i czy w ogóle się powtórzy. Jeśli zaglądaliście na moje InstaStory to wiecie, że jeszcze kilka dni temu wylegiwałam się na cudownej plaży, którą później musiałam zamienić na szpitalne łóżko. Takiego scenariusza nie przewidziałam, nie jestem też w stanie przewidzieć, co spotka mnie jutro. Dlatego postanowiłam, że będę się cieszyć nawet z tych najmniejszych rzeczy i żyć tak, jakby każdy dzień, miał być tym ostatnim.
- Miej osoby, na których możesz w życiu liczyć, bez względu na czas i miejsce. Gdyby nie moja rodzina i przyjaciele, którzy udzielili mi wsparcia, nie wiem jakby się ta cała sytuacja skończyła.
- Nie traktuj swoich planów jako pewnik. Są sytuacje, które sprawią, że nie wszystko pójdzie po Twojej myśli. Sztuką jest przyjąć je z pokorą i dostosować się do nowego scenariusza.
- Ubezpiecz się na podróż. I pamiętaj, że to ostatnia rzecz, na której wolno Ci oszczędzać. Osobiście uważam, że jeśli nie stać cię na ubezpieczenie, nie stać cię też na podróżowanie. Naprawdę nie życzę nikomu znalezienia się w sytuacji, w której musi pokryć koszty leczenia z własnej kieszeni. Dla zobrazowania, firma ubezpieczeniowa za jeden dzień mojego pobytu w szpitalu zapłaciła ponad 1000 zł , plus koszt wizyt kontrolnych i zabiegów. Kwota robi się pokaźna, a biorąc pod uwagę, że Azja to stosunkowo tani kraj, wyobraźcie sobie, jakie sumy musielibyście wyłożyć w Stanach czy Australii.
Mam nadzieję, że ta historia będzie dla Was przestrogą, a może raczej lekcją inspirującą do bardziej uważnego życia. Szkoda, że takie prawdy oczywiste odkrywa się dopiero w kryzysowych sytuacjach, ale widocznie po coś one są.
Brak komentarzy