Zauważyłam, że podczas podróży sporo się we mnie zmieniło. Zaczynając od postrzegania świata, ludzi, po proste nawyki z życia codziennego. W dzisiejszym wpisie, skupię się właśnie na tych ostatnich. Z części jestem bardzo zadowolona, z części się śmieje i jestem ciekawa, jakie nawyki przyniosą kolejne miesiące podróży.
1. Jem
pałeczkami, łyżką i…rękoma
W Azji zupełnie odzwyczaiłam się od jedzenia
widelcem i nożem. Głównie ze względu na to, że nie są tu powszechnie używane, a
poza tym większość azjatyckich potraw po prostu wygodniej jeść pałeczkami i
łyżką.
Ostatnio na przykład zostałam zaproszona przez
moich znajomych z Wietnamu na kolację w bardzo ekskluzywnej restauracji w
Halong i do krojenia kurczaka dostałam…nożyczki. Zauważyłam też, że większość
gości w restauracji nawet nie używała pałeczek, tylko jadła rękoma. Naprawdę
uwielbiam Azjatów za tą niezwykłą zdolność do ułatwiania sobie życia na każdym
kroku. A siebie lubię za to, że tak szybko się od nich uczę ;)
2. Zaczęłam
ćwiczyć jogę i medytować
Moją przygodę z jogą zaczęłam jeszcze w
Polsce, ale trwała jakieś 10 minut... Zajęcia były strasznie nudne i opierały
się głównie na monologu prowadzącej. Byłam przekonana, że tak właśnie wyglądają
wszystkie zajęcia jogi.
Przebywając w Laosie postanowiłam spróbować
jeszcze raz. W hotelu, w którym mieszkałam, zajęcia prowadziła bardzo sympatyczna
instruktorka ze Stanów, Anna. To ona sprawiła, że już po pierwszych zajęciach
złapałam bakcyla. Na jogę przyszłam zmęczona i ospała, a po półtorej godziny
zajęć, wyszłam jako nowa osoba. Byłam zrelaksowana, spokojna, przestała mnie
boleć głowa i generalnie miałam dużo lepszy nastrój. Z Anną ćwiczyłam 3 razy w
tygodniu przez 3 tygodnie, poznając najważniejsze pozycje i rodzaje jogi. Najbardziej przypadły mi do gustu Sivanada i Vinyasa. Od tamtej pory staram się
ćwiczyć co najmniej 2-3 razy w tygodniu. Jeśli nie mam dostępu do zajęć
grupowych to korzystam z aplikacji Down Dog albo z kanałów na YouTube.
Wraz z jogą do mojego planu dnia wprowadziłam
też medytację, która pozwala mi się wyciszyć, oczyścić umysł z niepotrzebnych
myśli i poprawia moją koncentrację w ciągu dnia. W zależności od tego, ile mam
czasu, zazwyczaj korzystam z różnych programów w aplikacji Meditation.
3. Czytam
co najmniej 30 minut dziennie
Podróż totalnie uzależniła mnie od czytania.
Zaraz przed wylotem z Polski kupiłam PocketBook-a, do którego przesłałam
wszystkie książki, jakie miałam na komputerze. To miał być zapas na kolejne
sześć miesięcy, ale wchłonęłam wszystko po jakiś dwóch :) Książki umilały mi
długie oczekiwania na samoloty i autobusy, piękne zachody słońca na azjatyckich
plażach, a teraz pomagają przetrwać chłodne poranki na północy Wietnamu.
W zeszłym tygodniu skończyłam czytać, chyba
już po raz 10-ty, „Jedź, módl się i kochaj” oraz genialne poradniki Reginy
Brett, do których wrócę pewnie jeszcze nie raz.
4. Ograniczyłam
jedzenie słodyczy
Z dwóch prostych powodów – nie smakują mi
tutejsze słodycze i są stosunkowo drogie. Za cenę batona lub paczki ciastek,
spokojnie mogę kupić ananasa, mango albo koktajl ze świeżych owoców, które nie
dość, że są zdrowsze to smakują o niebo lepiej.
5. Posiłek
za więcej niż 10 zł uważam za drogi
Azja przyzwyczaiła mnie do tanich posiłków.
Właściwie we wszystkich krajach, które do tej pory odwiedziłam, czyli w
Tajlandii, Laosie i Wietnamie, można zjeść sycący posiłek za mniej niż 10 zł. W
Tajlandii pad thai kosztuje ok. 6 zł. W Laosie zajadałam się pysznymi kanapkami,
naleśnikami i spring rollsami za ok. 5 zł. A Wietnam to głównie noodles i bun
cha, które można kupić za ok. 4-8zł
Od czasu do czasu, jem też w bardziej
ekskluzywnych restauracjach, ale traktuję to raczej jako odpoczynek od
azjatyckiej kuchni i zamawiam coś europejskiego. A później znów wracam na
ulicę, bo wiem, że tutaj znajdę najlepsze azjatyckie jedzenie.
6. Używam
dziecinnie prostego angielskiego
„Hello”, „yes”, „no”, “Poland”,“bus”,
“hostel”, „no milk”, „no sugar” to najczęściej używane przeze mnie
wyrazy w Azji i czuję, że za parę tygodni chyba zapomnę, jak poprawnie
posługiwać się angielskim. Nie od dziś wiadomo, że Azjaci bardzo słabo mówią po
angielsku, więc skomplikowane zdania i wyszukane wyrazy, lepiej zostawić na
inne okazje i kraje.
7. Nie
stresuję się
Bardzo często dostaję od Was pytania czy
stresuje się w podróży. I ku mojemu zdziwieniu muszę odpowiedzieć, że nie.
Nawet przed wylotem z Polski, wydawało mi się, że ta podróż będzie dość
stresującym doświadczeniem. Bałam się, że nie odnajdę się w tej rzeczywistości,
że nie będę potrafiła przemieszczać się z punktu A do punktu B, że będę miała
problemy z dogadaniem się, znalezieniem noclegów. Tymczasem okazało się, że
podróżowanie po Azji jest dziecinnie proste. Nie trzeba specjalnych zdolności
organizacyjnych, żeby wszystko ogarnąć, a co najfajniejsze, większość podróży można zaplanować z dnia na dzień. A nawet jeśli coś pójdzie nie tak, to w najgorszym
wypadku stracę trochę czasu lub pieniędzy, a przecież to jeszcze nie koniec
świata.
8. Nauczyłam
się żyć ze zwierzętami
Jakkolwiek to głupio nie brzmi. Już nie budzę
całego hotelu jak zobaczę jaszczurkę w mojej łazience, nie uciekam jak szalona
przed myszą czy szczurami. Przyzwyczaiłam się też do tego, że na ulicach pałętają
się bezpańskie psy i koty. W restauracji małpa może ukraść mi jedzenie, a w
łóżku znajdę czasem jakieś mrówki, karalucha lub pająka. Na północy Wietnamu, a
dokładniej w okolicach jeziora Ba Be, codziennie budzi mnie kogut, a drogą chodzą świnie i kury.
Welcome to Asia! ;)
Brak komentarzy