Nikt nie prosi o zrobienie ze mną zdjęcia.
Nikt mnie nie zagaduje.
Nikt nie przygląda
się dziwnie moim blond włosom.
Nikt nie krzyczy
za mną: „motobike”, „taxi”.
Nie słyszę
mlaskania ani bekania przy jedzeniu posiłków.
Nikt nie próbuje
mnie naciągnąć.
Nie praży już azjatyckie
słońce.
Nie słyszę
gekonów za ścianą.
Nie budzę się ze
szczurem w łóżku.
Po pokoju nie
biegają jaszczurki.
Na ulicach nie czuję
zapachu jedzenia.
Nie piję hektolitrami
wody kokosowej ani koktajli z mango.
Nie ma palm.
Nie słyszę gwaru
samochodów i motocykli.
Wchodzę do
restauracji i rozumiem menu.
Mało kto się
uśmiecha.
Wszyscy wyglądają
jakoś zwyczajnie.
Na ulicach częściej
od słów: „dzień dobry” czy „dziękuję” słyszę: „kurwa” i „ja pierdolę”.
Ludzie nie patrzą
na mnie zbyt przyjaźnie.
Przechodzę przez pasy
na zielonym świetle.
Mijam znajome
twarze.
Rozumiem rozmowy
wokół mnie.
Wysłuchuję plotek
z ostatnich miesięcy, mimo że obchodzą mnie jak zeszłoroczny śnieg.
Docieram do domu.
Widzę uśmiech
zaskoczonego taty.
Jemy pierwsze
wspólne śniadanie od 8 miesięcy.
Zastanawiam się, co w tym czasie się zmieniło.
Dostrzegam osoby, sytuacje
i rzeczy, za którymi tęskniłam.
Wreszcie śpię w
swoim łóżku.
Robię pranie w domowej
pralce.
Smażę jajecznicę.
Czuję zapach polskiego
chleba z piekarni.
Nie muszę martwić
się o rezerwację hostelu czy biletu na dalszą podróż.
Nie budzi mnie
pianie kogutów o 5 rano.
Ani budzik ustawiony
na wschód słońca.
Za oknem kwitną jabłonie.
W powietrzu unosi
się zapach wiosny.
Dzieci jeżdżą na
rolkach.
Zosia biega po
placu zabaw.
Czuję na sobie
promienie wiosennego słońca i lekki powiew wiatru.
Siedzę w altance.
Piję kawę z
ulubionego kubka.
Rozmawiam z przyjaciółką.
Wspominamy.
Jemy ciasto.
Jest pięknie.
Brak komentarzy