INSTAGRAM

INSTAGRAM
INSTAGRAM

TRAVELS

TRAVELS
TRAVELS

E-BOOK

E-BOOK
FASHION

O zgubionym bagażu i mężczyźnie, który mnie śledził, czyli 24 godziny w Kuala Lumpur



Malezja od samego początku nie przywitała mnie zbyt życzliwie. Jednak to, co wydarzyło się kolejnego dnia było jak wyjęte z koszmarów i spokojnie mogłoby posłużyć jako scenariusz filmu sensacyjnego.

Już na lotnisku w Kuala Lumpur zaczęło robić się ciekawie. Po 30 minutach oczekiwania na mój bagaż, uświadomiłam sobie, że wszyscy pasażerowie mojego lotu kierują się już do wyjścia. Moja intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak, ale podświadomie próbowałam wyciszyć jej głos. Byłam nadzwyczaj spokojna. Zgłosiłam sytuację do obsługi lotniska, która skierowała mnie do biura Air Asia. Kiedy sprawdziliśmy, że rzeczywiście stałam przy właściwej taśmie i nie ma tam mojego bagażu, Pan z obsługi niewzruszonym głosem odrzekł, że prawdopodobnie zgubiono mój bagaż… Eureka! 

Gdyby nie fakt, że ten plecak to wszystko co posiadam, pewnie niespecjalnie bym się tym przejęła. Ale perspektywa tego, że straciłam niezbędne rzeczy, których potrzebuje do kontynuowania podróży, sprawiła, że zaczęłam się poważnie stresować. Jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji to wypełnić formularz o zgubie i cierpliwie czekać.

Tak więc czekałam. I czekałam. Godzinę. Dwie. Trzy…

W końcu po prawie czterech godzinach obsługa przyniosła mój plecak. Wyglądał jakby przeżył co najmniej trzy loty, huragan, burzę piaskową, a na koniec ktoś wytarzał go w błocie. Nie wspominając już o tym, że wrócił do mnie bez pokrowca. Ale w tym momencie było to już najmniej ważne. 

Szczęśliwa, że odzyskałam mój dobytek, zamówiłam Ubera do mieszkania wynajętego na Airbnb. Myślałam, że wszystko pójdzie już sprawnie, no bo co jeszcze mogło pójść nie tak? Otóż mogło… Pewnie większość z Was tego nie wie, ale kierowcy w niektórych azjatyckich krajach bardzo lubią akceptować zgłoszenia na przejazd, a później po 10, 15 lub 30 minutach odwoływać kurs… Tak więc czekałam kolejne 2h na lotnisku, gdzie ostatecznie spędziłam dużo więcej czasu niż w samolocie z Wietnamu do Malezji.

***

Następnego dnia wyszłam wcześnie z mieszkania z nastawieniem, że wyczerpałam już limit mojego pecha w Kuala Lumpur. Jak to zwykle u mnie bywa, nie miałam ściśle ustalonego planu na zwiedzanie miasta, wiedziałam tylko, że chcę zobaczyć widok z KL Tower, Central Market oraz KLCC Park.

Kiedy zbliżała się pora obiadu skierowałam się w stronę ChinaTown, bo słyszałam, że jest tam sporo fajnych i niedrogich miejscówek, serwujących tradycyjną chińską kuchnię. Zmierzałam tam dość wolnym krokiem i po chwili zorientowałam się, że idzie za mną jakiś mężczyzna. Na oko wyglądał na jakieś 55 lat, miał dość ciemną karnację i beżowo-szare ubranie, które nie za specjalnie wyróżniało się w tłumu. Jednak było coś co przykuło moją uwagę - dziwne, przeszywające spojrzenie. Już od pierwszych sekund zaczął wzbudzać we mnie niepokój, ale nie chciałam go zbyt szybko oceniać. Sytuacja zaczęła mnie niepokoić, kiedy zobaczyłam go kilka godzin później przy wyjściu z galerii handlowej. Szedł równo z moim tempem, obserwując mnie ukradkiem z drugiej strony ulicy. Staram się zgubić go kilka razy, ale za każdym razem pojawiał się znikąd. Przerażona próbowałam złapać taksówkę, ale żadna się nie zatrzymała. Jak na złość padł mi telefon, więc zamówienie Ubera też nie wchodziło w grę. Jedynym wyjściem był autobus. Skierowałam się na przystanek najbardziej krętą drogą, żeby tylko zbić go z tropu.

Po kilku minutach, podjechał autobus jadący prosto do mojego mieszkania. Rozejrzałam się zaraz po wejściu, żeby upewnić się czy jestem bezpieczna. I tak też mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłam, że mężczyzna, który mnie śledził, siedzi na ławce tuż obok mojego autobusu. Nie wiem jakim cudem się tam znalazł… Serce waliło mi jak szalone i modliłam się tylko, żeby tylko mnie nie zauważył. Kilka sekund później ruszyliśmy.

Po tym jak minęliśmy kilka przystanków, kobieta, stojąca koło mnie w autobusie, wpadła w furię. Krzyczała jak szalona, wymachując energicznie rękoma. Nie rozumiałam nawet jednego słowa, a kiedy próbowałam się dowiedzieć, co się dzieję, mężczyzna siedzący obok, skutecznie mnie uciszył, przystawiając mi dłoń do ust. Po chwili kierowca zatrzymał autobus. Okazało się, że ktoś ukradł jej telefon, który miała jeszcze na przystanku i groziła, że jeśli go nie odzyska, to zabije nas wszystkich. Przez kolejne minuty trwała batalia słowna między kierowcą, kobietą, a pasażerami. W końcu jakiś nastolatek rzucił telefon na podłogę i uciekł przez okno, przez co sytuacja z tragicznej, zrobiła się nieco komiczna.

Kiedy wróciłam do mieszkania, położyłam się na łóżku i tkwiłam w bezruchu przez ponad godzinę, zastanawiając się czy wszystko co się wydarzyło, działo się naprawdę. Opowiedziałam tę historię kilku mieszkańcom Malezji i byli mocno zaskoczeni, twierdząc, że Kuala Lumpur to przecież bardzo bezpieczne miejsce. Nie wiem, może dla nich tak… Ja znalazłam się tutaj w wielu sytuacjach, w których czułam się niekomfortowo i na przyszłość na pewno będę bardziej świadoma różnic kulturowych i konsekwencji, jakie mogą z nich wynikać. Szczególnie jeśli podróżuje się w pojedynkę.

Brak komentarzy