Zatoka Ha Long Bay to jedna z największych wizytówek
Wietnamu. Znajduje się tam około dwóch tysięcy porozrzucanych wapiennych
wysepek oraz skał. O historii jej powstania krąży wiele legend.
Jedna z nich mówi, że w czasach, kiedy Wietnamczycy walczyli
z najeźdźcami, bogowie zesłali na ziemię pomocników w postaci smoków. Te
majestatyczne stworzenia miały magiczną moc wypluwania pereł, które w
zetknięciu z wodą zamieniały się w skały. Dzięki temu utworzyły naturalny mur
obronny, blokujący morską drogę ataku. Smoki na tyle polubiły Ha Long Bay, że
zostały tu do dzisiaj. Żyją ukryte w niezliczonych jaskiniach oraz szczelinach
tysięcy wysepek. I tej wersji się trzymajmy ;)
Istnieje kilka sposobów, żeby zobaczyć Ha Long Bay. Można na
przykład wykupić rejs w lokalnych biurach podróży (wersja dla leniuchów) albo
wybrać nieco trudniejszą opcję, o której dziś trochę opowiem. Ja początkowo
nastawiałam się tylko na rejs po wysepkach okalających Ha Long Bay. Moje myśli
ubiegła koleżanka, która wręczyła mi bilet na prom w prezencie (czy ja już
mówiłam, że w podróży spotykam istnych aniołów?).
Jeśli mam być szczera, to nie miałam zbyt wielkich oczekiwań
co do tej wycieczki, z resztą jak do wszystkich obleganych atrakcji
turystycznych. Tym razem jednak bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Na promie
było tylko kilka osób, przez co miałam wrażenie, jakby całe miejsce było
wynajęte wyłącznie dla nas. Rejs trwał około 6 godzin i obejmował postoje na
najbardziej imponujących miejscach wokół zatoki oraz zwiedzanie trzech jaskiń:
Thien Cung, Dau Go i Surpise cave. Największe wrażenie zrobiła na mnie ta
pierwsza. Jest naprawdę olbrzymia, a kolorowe oświetlenie sprawia, że wygląda jeszcze bardziej spektakularnie.
Ha Long Bay widziałam setki razy na obrazach i zdjęciach. Już
wtedy byłam przekonana, że musi być to piękne miejsce. Jednak to co zobaczyłam
na własne oczy przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nie wiem nawet czy da się
znaleźć słowa, które opiszą, jakie to uczucie przepływać kilkadziesiąt
centymetrów od tak imponujących i potężnych formacji skalnych. Nie mówiąc już o
wielobarwnym zachodzie słońca.
To trzeba po prostu przeżyć.
***
Po rejsie, mój apetyt na eksplorowanie zatoki Ha Long
Bay wzrósł jeszcze bardziej. Tym razem
postanowiłam zobaczyć ją z zupełnie innej perspektywy. Godzinami szukałam
informacji o najlepszych punktach widokowych. Rozważałam wyspę Titop, ale
ostatecznie zdecydowałam się wejść na wzgórze Bai Tho, które miało najwięcej
pozytywnych opinii.
Następnego dnia wypożyczyłam skuter i wyruszyłam w drogę.
Myślałam, że znalezienie wejścia na Bai Tho będzie proste, w końcu to popularna
atrakcja turystyczna. Ale nic bardziej mylnego... Błąkałam się po okolicy ponad
godzinę, pytałam wszystkich napotkanych przechodniów, ale ci albo nie znali
drogi, albo wymachiwali rękami, próbując mi coś przekazać. Zupełnie nie
wiedziałam, o co im chodzi. Zrezygnowałam. Wróciłam do mieszkania wkurzona, bo
nie dość, że przemarzłam, straciłam cały dzień, zapłaciłam za skuter i paliwo,
to jeszcze wszystko na marne.
Następnego dnia moja koleżanka usłyszała w radio, że na Bai
Tho wybuchł pożar. Wtedy uświadomiłam sobie, że zapewne tę informację chcieli
mi przekazać mieszkańcy Halong. Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze i przez chwilę
straciłam wiarę, że uda mi się tam w ogóle dostać. Jednak kilka dni później
zobaczyłam, że jeden z podróżników, których obserwuje na Instagramie, zamieścił
zdjęcie z Bai Tho, pisząc, że wszedł tam nielegalnie, bo główne wejście jest
zamknięte ze względu na skutki po pożarze.
Zdawałam sobie
sprawę, że wejście na ten punkt widokowy to ryzykowny krok, ale nie mogłam
odpuścić. Szczególnie, że nie wiedziałam, kiedy następnym razem pojawię się w
Wietnamie. Na azjatyckim forum podróżniczym przeczytałam, że w jednym z
tutejszych mieszkań jest nielegalne wejście na Bai Tho, a przy furtce siedzi
starsza kobieta pobierająca różne opłaty, w zależności od liczby osób i
zdolności negocjacyjnych. Znalezienie tajemnego przejścia zajęło mi
chyba całą wieczność. Aż w końcu jeden z mieszkańców wskazał mi wąskie schody
prowadzące do czyjeś posiadłości. Kiedy zobaczyłam przy wejściu starszą kobietę
pokazującą banknot 50 000 dongów, wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu.
Wejścia na górę strzegło kilka psów, które nie wyglądały
zbyt przyjaźnie. Dodatkowo perspektywa tego, że będę tam sama, wcale mnie nie
uspokoiła. Droga nie była zbyt wymagająca. Ponoć zajmuje ok. 30 minut, ale ja
ze strachu nabrałam takiego tempa, że weszłam, a właściwie wbiegłam tam w
jakieś 15 😉
I wtedy przed moimi oczami ukazał się taki widok:
Koszty:
Wypożyczenie skutera: 100 000 VND (ok. 16 zł)
Łapówka dla starszej kobiety: 50 000 VND (ok. 8 zł)
Widok całego Ha Long Bay dla siebie – BEZCENNE ;)
Brak komentarzy