INSTAGRAM

INSTAGRAM
INSTAGRAM

TRAVELS

TRAVELS
TRAVELS

E-BOOK

E-BOOK
FASHION

Pierwsze wrażenia z Hanoi


Pierwsze, co czułam po wyjściu z autobusu w Hanoi to przerażenie. Nie zdążyłam nawet wyciągnąć plecaka z bagażnika, a już zostałam osaczona przez dziesiątki kierowców wykrzykujących: „taxi, taxi, motorbike!”. Znalazłam się w cywilizacyjnej dżungli. Tysiące motorów, nieustający dźwięk klaksonów, wielkie wieżowce i brak zasad ruchu drogowego.

Na dodatek, nie wiem co mnie podkusiło, żeby do mojego mieszkania, znajdującego się na drugim końcu miasta, dojechać Uberem, i to na motorze, z moimi dwoma plecakami… Żeby było ciekawiej, spośród wszystkich kierowców nagabujących mnie na dworcu, nieumyślnie wybrałam najmłodszego z nich, co okazało się dopiero po tym, jak zdjął kask. Oznaczało to, że jest pewnie najmniej doświadczony na drodze, a szanse na to, że umrę w Hanoi wzrosły do 90%.

Drobniutki Wietnamczyk usiadł na skuterze, wcisnął mój ogromny plecak pomiędzy nogi, drugi zarzucił na plecy, pozostawiając mi zaledwie kilka centymetrów na siedzeniu. Zapytał się czy wygodnie siedzę, docisnął mi kask tak, że ledwo oddychałam, szeroko się uśmiechnął, wykrzyczał „okey, okey” i ruszyliśmy.

Kiedy ja modliłam się, żeby nie spaść z siedzenia, on zdążył zapytać, jak się nazywam, skąd jestem, ile mam lat, czy mam męża oraz ile zostaję w Hanoi. Przejeżdżając opowiadał o poszczególnych atrakcjach, które mijaliśmy w mgnieniu oka. Na większości skrzyżowań przejeżdżaliśmy na czerwonym świetle, ale na jednym z nich, zatrzymaliśmy się na całe 30 sekund. Mój kierowca postanowił wykorzystać ten czas na pogawędkę z kobietą na skuterze obok, później do kogoś zadzwonił, w międzyczasie podłubał sobie w nosie, włączył muzykę na mini głośniku, a dopiero kiedy pojawiło się zielone światło, włączył Google Maps i uświadomił sobie, że jedziemy w złym kierunku…

***

Myślałam, że po wszystkich barwnych opowieściach znajomych, którzy byli w Hanoi, jestem psychicznie przygotowana na tę batalię, ale to miasto przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Każde przejście przez ulicę, wydawały się być ostatnimi sekundami mojego życia. Hałas, gwar i wszechobecne skutery potęgowały mój ból głowy i miałam ochotę stąd uciec już po pierwszych 24 godzinach, ale niestety nie było to takie proste... Jeszcze przed wylotem z Polski, zobowiązałam się, że będę mieszkać u wietnamskiej rodziny przez 2 tygodnie, ucząc ich syna języka angielskiego. Po podobnym doświadczeniu w Tajlandii spodziewałam się, że będzie to niesamowite przeżycie, w końcu Wietnam jest nazywany krainą uśmiechu, a Wietnamczycy to ponoć najmilszy naród w Azji.

Niestety trochę się rozczarowałam.

Rodzina, u której mieszkałam nie była mną zbytnio zainteresowana. Rodzice chłopca, którego uczyłam, od rana do wieczora zajmowali się swoimi biznesami i rozmawiałam z nimi tylko na początku pobytu i zaraz przed wyjazdem. Myślałam, że tym razem po prostu nie miałam szczęścia, ale okazało się, że podobne odczucia mieli ekspaci, mieszkający w Hanoi już od paru miesięcy, a nawet lat. Tutaj, jak to często bywa w stolicach, życzliwość w relacjach międzyludzkich zeszła na drugi plan, a życie zdominowała pogoń za pieniądzem.

Przez te 14 dni próbowałam znaleźć tu swoje kąty, ulubione restauracje, kawiarnie, parki, chciałam tak zwyczajnie zaprzyjaźnić się z Hanoi. Po części się udało, bo zobaczyłam tu sporo fajnych miejsc i poznałam niesamowitych ludzi, ale czegoś zabrakło…

Zabrakło tej atmosfery, więzi, zabrakło miejsc, w których mogłabym przebywać bez końca, zabrakło spokoju, zabrakło tej magii, która sprawia, że mimo iż jesteś tysiące kilometrów od domu, to czujesz się jak u siebie.

Brak komentarzy