Dzisiejszym wpisem zapraszam Was na małą
wyprawę po Teneryfie. Opowiem trochę o moich wrażeniach z podróży, a w kolejnych wpisach podzielę się praktycznymi informacjami i pokażę miejsca, które
odwiedziłam.
Jeśli mam być szczera, Teneryfa nigdy nie znajdowała się w czołówce miejsc, które chciałam zobaczyć. Skąd więc pomysł na wakacje w takim miejscu i to akurat w zimie? Nie będę ukrywać, że główną motywacją była okazyjna cena biletów lotniczych. Przytłaczająca, zimowa aura w Krakowie tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że to naprawdę świetny pomysł.
Teneryfa jest naprawdę niezwykłą wyspą i
zachwyciła mnie pod wieloma względami. Zapierające dech w piersiach widoki, cudowna pogoda, ale przede wszystkim mieszkańcy!
To właśnie uprzejmość, niczym niewymuszona życzliwość oraz umiejętność celebrowania codzienności – bez pośpiechu i z uśmiechem na twarzy sprawiły, że ciężko było opuścić to miejsce.
To właśnie uprzejmość, niczym niewymuszona życzliwość oraz umiejętność celebrowania codzienności – bez pośpiechu i z uśmiechem na twarzy sprawiły, że ciężko było opuścić to miejsce.
Co do samej Teneryfy to jest po prostu PIĘKNA
i obawiam się, że ciężko znaleźć słowa, które oddadzą w pełni jej urok. Pomimo
niewielkich rozmiarów jest bardzo różnorodna i zaspokoi potrzeby zarówno plażowiczów,
jak i osób lubiących aktywny wypoczynek. Znajdziecie tutaj dosłownie wszystko,
czego dusza zapragnie. Cudowne plaże, góry, tereny pustynne, bujne, zielone
krajobrazy, a pośrodku wyspy...wulkan. Nie dziwi mnie już fakt, dlaczego w
wielu przewodnikach nazywana jest “kontynentem w miniaturze”.
Na
Teneryfie spędziliśmy dokładnie tydzień, wystarczająco długo, by zobaczyć
najważniejsze atrakcje, jak również odpocząć od szarej rzeczywistości. To było cudowne 7 dni, podczas których:
- opalaliśmy się na pięknych plażach w Los
Cristianos i Costa Adeje
- dotarliśmy do najpiękniejszego moim zdaniem
miejsca na wyspie – wulkanu El Teide i wjechaliśmy kolejką na sam szczyt!
- uciekaliśmy przed deszczem w Garachico
- wypiliśmy pyszną Café bonbon w La Oratavie
- podziwialiśmy wytrwałych windsurferów i
kitesurferów w El Medano
- z przyspieszonym biciem serca wjechaliśmy na
niebezpieczną Masce
- odpoczywaliśmy w towarzystwie malowniczych
klifów w Los Gigantes
- zobaczyliśmy najstarsze na świecie drzewo
smocze w Santiago de Icol
- zjedliśmy najlepszą rybę ever w Tahao
... i wypiliśmy nieprzyzwoite ilości sangrii :)
... i wypiliśmy nieprzyzwoite ilości sangrii :)
Teneryfa jeszcze długo pozostanie w mojej
pamięci jako raj na ziemi i miejsce, do którego na pewno kiedyś wrócę. W
kolejnych wpisach podzielę się z Wami wskazówkami praktycznymi i opiszę dokładniej
miejsca, które udało nam się zobaczyć. Stay tuned! :)
Super blog i bardzo ciekawy artykuł. Już nie mogę się doczekać kolejnych! Powodzenia w szukaniu inspiracji- jestem pewna, że będzie ich mnóstwo! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo Kasia za tak miłe słowa :) Już niedługo kolejny wpis ze słonecznej Teneryfy, zapraszam! :)
OdpowiedzUsuńAż chce się jechać :)
OdpowiedzUsuń